Apetyt rośnie w miarę jedzenia czyż nie? Oczywiście nie chodzi mi o kwestie gastronomiczne. Myślę, że każdy chociaż raz czuł to nieodpartą chęć czerpania czegoś stale więcej, mimo iż już sporo posiadał.
Znajduję się obecnie w trochę dziwny puncie swojego życia i świetnie tu pasuje słowo punkt. Ponieważ oddaje ono moją stagnację, która objawia się na wielu płaszczyznach. I nie mam zamiaru teraz wylewać tu wszystkich żalów i trosk. Po prostu nie ma się czym chwalić. Mam wiele rzeczy i patrząc z perspektywy "spójrz na innych" nie wypadam najgorzej. Ale co mi po tych wszystkich rzeczach materialnych, po pieniądzach czy nawet po wolnym czasie? Nic, skoro nie masz z kim dzielić rzeczy materialnych, sprawiać przyjemność prezentami i spędzać miło czas we dwoje.
I tak w niedzielne popołudnie przychodzi refleksja, która jest światełkiem w tunelu. Założenie rodziny staje się ważnym celem i nie cieszą mnie już melanże i inne głupie rzeczy, którymi zapycham czas. W pędzie za tym by mieć coraz więcej i by było mi dobrze choć przez chwilę zapominam o tym, że obok są ludzie, którzy są jak diamenty. Dbając o relacje można mieć skarb, który jest nie do wyceny. Czasem dojdę do mądrych wniosków zastanawiając się nad sobą, ale i tak siedzę na dupie i nic nie robię z tym, nie bądź jak ja! Nie wpadając w zbędny patos skończę ten wywód jednym z moich tekstów, z kawałka jeszcze nie opublikowanego.
"kiedy nostalgia mnie dopada i mówi mi nieudacznikuprzychodzi też refleksja co z bija z pantałykuże na ramionach gigantów przebywam kręte ścieżkinie miałbym nic gdyby tylko ode mnie odeszli"
nicnaniby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy komentarz!