Rozstania okraszone mosiężnymi deklaracjami braku możliwości powrotu, mogą boleć. Boli jak cholera gdy nie powtarza się, to co sprawiało radość czy dawało choć gram satysfakcji. Rozstania nie są mi obce, ale przecież nie wszystko zostawiłem chyba jeszcze. Wszędobylska chęć działania czy tworzenia ustępuje szarości dnia codziennego i chce tylko spazmatycznie łapać prześwity względnego spokoju wewnętrznego. Tak zdobyte reminiscencje łapać w klatkę, by potem z podziwem na nie patrzeć. Ale od początku...
Zaangażowany trochę w kółko teatralne, zafascynowany kabaretem, ze zdjęć i filmów z dzieciństwa bardzo grzeczny chłopiec. Taki byłem w oczach innych w młodości, sam siebie w czasach liceum zacząłem pojmować jako szeroko pojętą duszę humanistyczną. Pusty frazes pewnie właśnie sobie pomyślałeś, ale dla młodego człowieka życie jest jeszcze binarne (zero jedynkowe) po jakiejś stronie musisz się umieścić.
Ze swoją wrażliwością kryłem się, nie pomagała mi on w przypadku pierwszych rozczarowań miłosnych, śmierci bliskich osób. Ostatnimi czasy nawet buntowałem się przeciw niej, myślałem jak to ludzie wokół mnie mają lepiej, nie wczuwając się tak jak ja. I chyba sam się już tak nie wczuwam, patrzę z boku na ludzi, którzy przewijają się w moim życiu. Bo jaki jest sens starań o utrzymanie relacji gdy ktoś Cie permanentnie olewa. Zaczynasz wtedy szukać defektu u siebie, potem dochodzisz do wniosku, że ta swego rodzaju banicja, może też jest po coś. Wtedy widzę, że jak satelity krążą wokół mnie maski, które mogę zakładać a potem wyrzucać je w kosmos. Tak, cały kosmos wydarzeń to sprawił, że siedzę w pustym pokoju i wklepuję litery w laptopa, zamiast chęci konwersacji. Chyba już czas bym uporał się z przeszłością i pojął trywialną rzecz. Nigdy nie będę już, tym kim byłem kiedyś ale nie mogę stracić szansy by być kiedyś kimś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy komentarz!